Rok 2011.
Rok szczęścia.
Zupełnie inny niż poprzednie.
Wiele się zdarzyło, wiele przeminęło, ale jeszcze więcej przybyło.
Nowych doświadczeń, nowego życia, prawdziwego szczęścia.
Czasem szukamy za daleko i nie widzimy tego co mamy blisko siebie, za górą za rzeką... ;)
Ten rok wystrzelił i pędził jak strzała.
Wiele się w nim nauczyłam.
A przede wszystkim zyskałam coś, czego szuka się czasem przez całe życie.
Naukę.
I siebie.
Odnalazłam siebie.
Tą małą, którą zagubiłam wiele lat temu.
Sprowadziłam się z powrotem na swoją drogę.
Pomógł mi w tym ktoś, kto zmienił moje życie i pozwolił mi zrozumieć czym ono jest na prawdę.
Kto nauczył mnie czerpać z jego wnętrza, a nie tylko z jego brzegów.
Komu dziękuję za cały spędzony razem czas, za każdą chwilę, za każdy promień słońca i uczucia.
Dziękuję :)
Wiem, że czasem upór sprowadza nas nie tam, gdzie byśmy chcieli się znaleźć, że czasem trzeba posłuchać również innych i mimo tego, że mogą nie mieć racji, to chcą dla nas dobrze.
Wiem, że najważniejsza jest w życiu miłość i powinniśmy jej pozwolić trwać i iść własnym torem, nie bacząc na żadne przeciwności. A inny ludzie powinni nam pozwolić kochać się na naszych zasadach. Bo mamy ku temu prawo.
Wiem, że przyjaźń jest równie ważna, że idą razem w parze. Nie zbaczając z drogi.
Wiem, że życie jest tylko jedno i czasem zastanawianie się nad czymś zabiera nam szczęście, które tak łatwo możemy utracić.
Wiem, że trzeba skakać w ogień, bo jak się nie oparzymy, to nie spróbujemy wszystkiego, bo ogień czasem przynosi dużo dobrego, nowego i ciekawego.
Nie bójmy się w niego skakać ;)
Wiem, że nie można się niczego bać i z niczego rezygnować, bo czasem chwila przeczekania daje nam dużo więcej niż utrata czegoś lub cofanie się z powrotem.
Bo czasem trzeba zacisnąć zęby i iść do przodu mimo wszystkich wątpliwości, przeciwności i naszej wewnętrznej słabości.
Bo po burzy nastaje słońce, bo czas jest najlepszym lekarstwem na wszystko.
Bo sami przed sobą nie uciekniemy, choćbyśmy znaleźli się na drugim końcu świata.
Ponieważ w zeszłym roku wymieniałam, to w tym też :P
W tym roku dużą rolę odegrały w moim życiu takie osoby jak:
Olka, Iwonka, rodzice, Natalia, Sitek, Malwina, Martyna, Julia, Ala, Iza, Seba. P...
Dużo się od nich nauczyłam.
Dziękuję :)
.
piątek, 30 grudnia 2011
Podsumowanie 2011
Etykiety:
miłość,
pabson2,
paweł paabson,
prawdziwy przyjaciel,
radość,
szczęście,
troska,
z lasu,
zaufanie
niedziela, 25 grudnia 2011
Cicha noc, święta noc...
Wczoraj była Wigilia, dziś Boże Narodzenia.
Jedne z najważniejszych Świąt chrześcijańskich.
Ale nie tylko.
Święta mamy w sercu, a nie w kalendarzu.
Jeśli komuś zależy, to spędza te dni z ludźmi, których kocha, którzy są dla niego ważni, którzy są mu bliscy, nie dla tego, że to Święta i tak trzeba, tylko dlatego, że po prostu nie chce być sam.
Albo nie chce by jego bliscy byli sami...
Jeśli ktoś nie chce, nie spędza ich wcale. Wolny wybór.
Święta nie są nakazem.
Ale to nasze serce mówi nam jak i z kim będzie nam wtedy najlepiej.
Chcemy je spędzać z bliskimi, bo ich kochamy, bo każdy dzień spędzony z nimi jest dla nas czymś wyjątkowym, a fakt, że są to akurat Święta, pogłębia tę wyjątkowość.
Nie chcemy czuć się samotni i zapomniani w ten dzień.
Siedzimy tylko i rozmyślamy wtedy nad czymś nad czym nie powinniśmy.
Dołujemy się.
Denerwujemy się czymś, czego być nie powinno.
I tak zamiast się cieszyć, spędzamy resztę Świąt w złości i żalu.
A są na Świecie ludzie, którzy pozostają całkowicie samotni, bo tak akurat potraktował ich los. I nikt ich nie zapytał przed Świętami czy chcą tego złego losu czy nie.
I sami sobie nie wybrali samotnych Świąt, bo mieli akurat taki kaprys.
Bo wydarzyło się w ich życiu coś, co na zawsze zmieniło ich Święta.
I są teraz sami, bez nikogo, wśród obcych, daleko i nie mają żadnego wpływu na to jak miną te dni ani wszystkie ich następne.
Bo czasem trzeba się spieszyć aby z kimś być.
Jedne Święta są w dużym, ciepłym gronie, a innych nie ma w ogóle...
Tak już jest.
Bo nie ma się żadnego wpływu na to co nas może nagle spotkać.
Potem się żałuje, że prze 1 marną głupotę można już kogoś nie nigdy zobaczyć...
.
wtorek, 20 grudnia 2011
poniedziałek, 19 grudnia 2011
środa, 14 grudnia 2011
Float in the sky
Marzy mi się wspólny wyjazd w góry :)
O kilku dni nie myślę o niczym innym.
Jedną nogą już tam gdzieś jestem i chodzę po górach i dolinach.
Jedną nogą tak trochę dziwnie i po omacku, ale jakoś człapię.
Teraz tylko złapię Pawła, wciągnę nas oboje na tamtą stronę gór i załatwione.
Co 4ry nogi, to nie jedna :P
I tak to jest.
Jeszcze ta słoneczna pogoda. Normalnie dobijające, jeśli się siedzi w domu i wie, że w tym czasie mogłoby się tyle zrobić i zobaczyć....
Oby do wyjazdu.
i nabrania nowej energii na nowy rok :)
.
czwartek, 8 grudnia 2011
Żyj z całych sił.....
"Żyj z całych sił
I uśmiechaj się do ludzi
Bo nie jesteś sam
Śpij, nocą śnij
Niech zły sen Cię nigdy więcej nie obudzi
Teraz śpij
Niech dobry Bóg
Zawsze cię za rękę trzyma
Kiedy ciemny wiatr
Porywa spokój
Siejąc smutek i zwątpienie
Pamiętaj, że
Jak na deszczu łza
Cały ten świat nie znaczy nic a nic...
Chwila, która trwa
Może być najlepszą z Twoich chwil...
Idź własną drogą
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
Bez znieczulenia
Bez niepotrzebnych niespełnienia
Myśli złych
Jak na deszczu łza
Cały ten świat nie znaczy nic a nic...
Chwila, która trwa
Może być najlepszą z Twoich chwil...
Najlepszą z Twoich chwil"
Dżem
.
Etykiety:
groszki i róże,
paabson,
paabson2,
Paweł Sieniarski
środa, 7 grudnia 2011
Chwila, która trwa
"Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć"
Czasem mam wrażenie, że to co nas otacza opiera się na tym, by robić wszystko, bo trzeba, bo tak powinno być. Bo tak jest skonstruowany świat.
Bo trzeba zrobić to, bo trzeba zrobić tamto, być tu i tam.
Nikt już nie skacze bez spadochronu.
Jeśli jednak znajdzie się gdzieś taki śmiałek, to zaraz po wylądowaniu idzie za róg, ubiera na powrót swój stary uniform i wraca z powrotem na swoją drogę.
Czasem trzeba skakać częściej i dłużej, żeby zachować wewnętrzną równowagę.
Bez zastanowienia.
Bo w tym cały sens istnienia
Żeby umieć żyć
.
poniedziałek, 5 grudnia 2011
Za to.
Raz tak, raz inaczej, byle do przodu....
Ten zwrot chodzi za mną już od kilku mies. :P
Ale coś w nim jest.
niby tak każdy z nas zawsze na coś narzeka, zawsze z czegoś tam jest niezadowolony.
Ale nikomu nie przychodzi wtedy do głowy, że szkoda na to czasu, a każda negatywna myśl ciągnie za sobą pozostałe negatywne emocje.
Im więcej myślimy, o tym, że mamy źle, że coś jest nie tak, tym więcej przyciągamy takich zdarzeń.
Bo kto zaprzeczy, że człowiek, który jest zawsze uśmiechnięty, ma pozytywne nastawienie do wszystkiego - nie ma dobrze?
To zależy też od tego, co uważamy za "dobrze".
Może po prostu to, że w danym momencie jesteśmy zadowoleni z siebie, z naszych bliskich, z tego co robimy i co mamy.
I jesteśmy wdzięczni.
Za każdy kolejny dzień.
Za to, co do tej pory osiągnęliśmy.
Za to co mamy i kim jesteśmy.
Za to jakimi ludźmi się otaczamy.
Za to, że kochamy i jesteśmy kochani.
Po prostu.
Wystarczy popatrzeć do lustra, podziękować sobie samemu, za to jak sobie świetnie ze wszystkim radzimy, a droga ku lepszemu staje otworem...
W końcu są ludzie, którzy na prawdę mają gorzej niż my.
Na zdjęciu z Malwiną.
Kwiecień zeszłego roku.
.
sobota, 3 grudnia 2011
raz tak, raz inaczej, byle do przodu...
Ostatnio odkryty kawałek. Jakoś tak mi się spodobał.
Mimo czasowego wycia Chestera :P
A ogólnie to:
Raz tak, raz inaczej, byle do przodu... :P
Czasem niestety trzeba z czegoś zrezygnować, na rzecz innego wyboru.
I tak to jest.
Trochę żalu zawsze zostaje, że idzie się tą drogą, a nie inną, ale jakby się wybrało tę 2gą, byłoby podobnie.
Nie można mieć wszystkiego.
Ważne, żeby się obok miało kogoś bliskiego, z kim chce się wszystko dzielić.
Wtedy każda decyzja jest łatwiejsza i wszystko wydaje się jaśniejsze.
Mała iskra zawsze jest potrzebna :)
Mała budzi dużą, a duża rozbudza płomień.
Trzeba o niego dbać i rozpalać go regularnie, by nie zgasł, bo potem trudno go znów zapalić.
Ale tak to jest.
Ważne, by nie zapominać w tym wszystkim o sobie.
I czasem zrobić też coś dla siebie, bo jak tego nie ma, to trudno się potem wprawić w dobry nastrój.
.
czwartek, 1 grudnia 2011
Where is my Mind
Dzisiejszy dzień sponsoruje Pixies.
Wybory są trudne.
Praktycznie każdy z nas nie lubi stawać przed trudnymi wyborami.
Zawsze są jakieś za i przeciw.
Czasem jest ich więcej, czasem mniej.
A czasem żadne z nich nie są tak do końca dobre.
Co wtedy zrobić? Przeczekać?
Tylko co to tak na prawdę da?
Jaki będzie w tym cel?
Czy w ogóle musi być jakiś cel?
Nie jestem pewna ani 1szego ani 2giego.
Może zrobienie listy za i przeciw, nie jest wcale takim złym pomysłem...
"Where is my Mind?"
Tylko, czy jeśli wstrzymam na jakiś czas z decyzją, jeśli go przeczekam, to czy będzie to dobre dla mnie?
Bo jakoś nie umiem brać pod uwagę tylko swojego dobra.
Zawsze myślę tylko o innych.
Obie opcje niosą ze sobą jakieś korzyści.
Tylko czy te korzyści da się ze sobą połączyć w chwili obecnej?
Chyba nie.
Trzeba wybrać.
I albo iść do przodu, albo przeczekać jeszcze chwilę, znaleźć konkretną pracę i wtedy ruszyć dalej.
.
środa, 30 listopada 2011
wtorek, 29 listopada 2011
rachunki
Jest takie bardzo mądre powiedzenie: Umiesz liczyć, licz na siebie.
Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach.
Więc jeśli jest taka możliwość najlepiej jak najwcześniej wyprowadzić się z domu.
Im później, tym bardziej psują się relacje rodzinne.
Czasem nie można ich już odbudować.
Dobre chęci z jednej strony to za mało.
Lepiej usunąć się w cień, gdzieś z dala od bliskich i odwiedzać ich tylko czasami.
Tak jest zdrowo.
I każdy zachowuje zdrowy rozsądek i swoją godność.
I wszyscy są zadowoleni.
I tak to jest.
Na zdjęciu z Olką, wiosną tego roku.
.
sobota, 26 listopada 2011
piątek, 25 listopada 2011
ogień
PALI MNIE OGIEŃ!
Kiedy będzie koniec?
Jestem już zmęczona i obolała.
Chcę po prostu obudzić się i gdzieś normalnie pójść, coś normalnie zrobić i z czegoś się normalnie cieszyć.
Boli mnie niemoc.
Boli mnie uśmiech.
Każde, nawet najmniejsze rozciągnięcie ust powoduje palący ból.
Ogień rozrywa tkanki.
A przecież uśmiech działa przeciwbólowo...
A jednak nie zawsze.
Sen, jeśli w końcu przychodzi, przynosi koszmary, więc nie sposób jest do niego uciec.
...
Mam nadzieję, że jutro będzie lepiej.
Powyżej stare zdjęcie z przymierzalni.
Odkopane z dysku.
czwartek, 24 listopada 2011
wtorek, 22 listopada 2011
I tak to jest
Trudno jest czasem dotrzymać słowa
Choćbyś nie wiem jak się starał, są rzeczy które tak popsują Twoje plany, że nie ruszysz się dalej, dopóki ich nie załatwisz.
Nie rozumiem tylko dlaczego zawsze zdarza mi się to wtedy, kiedy już coś zaczyna się wreszcie normalnie układać i zaczynają mi wychodzić sprawy z którymi miałam problem od lat.
Wszytko dobrze się układa, nagle bach i znów muszę kombinować co zrobić, aby ze wszystkiego się jakoś wywiązać.
Chyba znów przeczytam sobie "Sekret".
Co i Wam polecam.
Czyta się lekko i szybko. A efekty widać niemal natychmiast.
Tak sobie myślę, że czytając go wiosną, trafiłam na swój czas.
Dzięki temu MAM wszystko, co zdarzyło się do tej pory.
A przede wszystkim TO, czego od zawsze pragnęłam.
Niektórzy mogą twierdzić, że to bzdury i bajki.
Ale ja wiem swoje.
Bo najlepiej słuchać siebie.
Bo tylko Ty wiesz, co tak na prawdę wpływa dobrze i źle na Ciebie i Twoje działania.
I tylko Ty umiesz kierować tym, co będzie w przyszłości.
Jak ją sobie dobrze zaprogramujesz, to nie będzie dla Ciebie rzeczy niemożliwych.
Sam jesteś sobie programistą.
Wystarczy tylko bardzo chcieć.
I tak to jest.
.
niedziela, 20 listopada 2011
piątek, 18 listopada 2011
zjeżdżalnia
Ok kilku dni wyglądam jak malina.
Silne uczulenie, prawdopodobnie na nowe plomby w zębach.
Będzie wywiercanie... będzie się działo :P
Zły humor i irytacja szły za mną już od kilku dni.
Ale wrócił dobry humor i uśmiech :)
Przy okazji miłego dnia zaliczyłam wizytę w przychodni i 2 silne zastrzyki odczulające :>
Czasem się zastanawiam, czy dziwacznych sytuacji będzie kiedyś koniec, czy tak będą się za nami ciągnęły dożywotnio :P
Bo wygląda na to, że jednak oboje mamy na tyle "szczęścia", że co rusz spotykają nas same nietypowe historie :P A jak już jesteśmy razem, to są to już zjawiska paranormalne :P Albo raczej paranienormalne :P
Taka zjeżdżalnia zdarzeń.
Wchodzisz do góry, a potem wziuuuuu i na łeb na szyję :P
No.
Nie wiadomo czy śmiać się, czy płakać :P
Chyba jednak śmiać się.
Nie ma to jak dobre poniszczanie klimatu ;)
.
środa, 16 listopada 2011
kurz
Ludzie są niesprawiedliwi.
Mają na oczach klapki, które przykrywają im ich własne błędy.
Widzą tylko to, co robią i mówią inni.
Nie widząc siebie samego i swoich błędów.
Czasem słyszysz - a ty robisz to i tamto...
A ty co robisz?
Najpierw popatrz na siebie i swoje wady, zanim zaczniesz je wyliczać innym.
Popatrz ile w tobie dobra, a ile tego, co powszechnie nazywane jest złem.
Pamiętaj, że w każdym człowieku jest tego po równo.
Potem popatrz w lustro i powiedz sobie - jestem dobry.
Na prawdę jesteś?
To małe rzeczy wywołują największe burze i sztormy na oceanem naszych głów.
To my nie panujemy nad wiatrem i wzmagamy burzę.
To my nie trzymamy kursu i zbaczamy ciągle i nieuchronnie raz w lewo raz w prawo, telepiąc się na wietrze jak liść osiki.
A gdybyśmy choć raz stanęli i popatrzyli na siebie z boku...
Świat byłby jaśniejszy.
Świat pełen jest kurzu.
Od tego, czy odkurzysz go w porę zależy czy powstrzymasz kolejną burzę,
Na zdjęciu kolejna odsłona skaczącej Olki :)
.
czasem słowa, czasem deszcz
Słowa ranią najbardziej.
Słowa bolą.
Przez słowa chowamy się w grubą skorupę, spychamy samych siebie w bezemocjonalność.
Zamykamy się w sobie i boimy iść dalej.
Trzeba wiedzieć, na co można sobie pozwolić, a czym można wyrządzić komuś krzywdę.
Czasem mówiąc, wyrządzamy więcej zła sobie, niż temu komuś, komu zamierzamy.
Bo ta osoba kiedyś wybaczy, choć zadra w niej pozostanie na zawsze.
Ale my sami zostajemy z niesmakiem. Do siebie samego. A tego się już nie cofnie.
Żyć trzeba. Ze sobą samym, dla siebie.
Bo życie krótkie jest.
.
niedziela, 13 listopada 2011
sobota, 12 listopada 2011
Cosmic Love
"No dawn, no day, I'm always in this twilight
In the shadow of your heart"
Złota piękna jesień.
Chce się wyjść do lasu i pobiec jak najdalej, jak najszybciej, bez oglądania się za siebie.
Czuć na twarzy pęd smagających gałązek.
Świst zimnego, jesiennego powietrza.
Orzeźwienie w płucach.
Trochę więcej życia.
Tęskno mi do zwykłego spaceru. Razem. Bez pośpiechu.
W słońcu.
.
środa, 9 listopada 2011
pod górkę
Różnie bywa.
Czasem z górki, a czasem pod górkę.
A wizyty w Górce są pozytywnie nastrajające.
Tylko nie jest to ta górka, pod którą regularnie muszę się wspinać.
A ostatnie efekty wspinaczki są bynajmniej znikome.
Jest to innowymiarowa Górka.
Taaaka Górka ;)
W każdym razie, górka Górce nierówna.
Zdjęcia z Górki :P
.
sobota, 5 listopada 2011
piątek, 4 listopada 2011
Nightcall
Nie wszystko złoto, co się świeci, jak to się ładnie mówi.
Ogólnie nie mam tym razem w zanadrzu żadnych mniejszych lub większych mądrości.
Piszę tak prostu. Bo piszę.
Bo zaczynam mieć wątpliwości czy wszystkiemu podołam.
Bo jak wszystko zaczyna się już układać, a mnie zostanie wtedy rzucona pod nogę choć jedna kłoda, wówczas się waham. Czy na pewno dam radę.
Wiem, że muszę, wiem, że chcę, ale z dnia na dzień, gdy jestem tutaj, TAM jest coraz odleglejsze i wydaje mi się, że mam coraz mniej szans na powrót do czasów sprzed TUTAJ.
TUTAJ wszystko jest trudniejsze, mimo, że to co kocham najbardziej jest właśnie TU.
Wszystko jest bardziej skomplikowane niż się wydaje.
Ciężko mi ruszyć z miejsca.
Staram się jak mogę.
Ale żeby zrobić to na prawdę potrzebuję solidnego ramienia, które podniesie mnie i poprowadzi z powrotem TAM.
Tego ramienia, które podpierało mnie ostatnim razem i podpiera od wiosny.
Bo tak na prawdę właśnie tam jest najwięcej szans na wszystko.
Angina się skończyła. Teraz walczę z zapaleniem ucha i gardła, i bólem 2óch zębów... ogarniając w między czasie wszystkie rozpoczęte zobowiązania.
Nawet dobrze mi to idzie.
Wreszcie robię wszystko na spokojnie, bez stresu i pośpiechu.
Wreszcie nie martwię się o finanse, bo wreszcie jest jakaś praca, dzięki której czuję się spokojniej. Gdyby była stała, gdzieś poza domem, byłoby jeszcze lepiej.
Wreszcie martwię się o... siebie.
Czy kolejny raz dam radę zaczynać od nowa.
Nie chce mi się o tym myśleć.
Wreszcie mogę chwilę odpocząć. TAK PO PROSTU.
poniedziałek, 31 października 2011
niedziela, 30 października 2011
Niebieskie, Zielone i Czerwone...
/>
Niebieskie, Zielone i Czerwone...
Kolorowe jeziorka do których mieliśmy się wybrać.
Wszystkie 3 jeziorka ukryte były głęboko w lesie.
Prowadziły do nich 2 trasy.
Właściciel kwater zaproponował, że w zamian za posprzątanie mieszkania, które wynajmowaliśmy zawiezie nas do miejscowości, z której będziemy mieli bezpośrednią drogę na miejsce.
Jak obiecał, tak zrobił.
Trafiliśmy na upalny dzień.
Więc podróż jego "zabytkowym" autem była iście zbawienna.
W drodze dowiedzieliśmy się, że w czasie działalności Groß-Rosen, więźniowie mieszkali również w naszym budynku.
Chyba nie muszę mówić, że byliśmy w coraz większym szoku.
Pan "kwaternik" (tak go nazwijmy), wysadził nas przy leśnej drodze, w miejscowości, do której nie dojeżdżały żadne autobusy.
Obiecał, że jeśli nie znajdziemy żadnego transportu, przyjedzie i odstawi nas w bezpieczne miejsce.
Oczywiście, jak obiecał, tak nie zrobił.
A my z nową energią podróżniczą rozpoczęliśmy długi, leśny marsz w poszukiwaniu jezior.
Oczywiście zapomniałam wspomnieć, że cała nasza podróż odbywała się bez mapy :P
Tam, w lesie, byliśmy zaopatrzeni jedynie w mały rysunek Pana Kwaternika.
Który jednak niewiele nam pomógł, bo się zgubiliśmy.
Jednak tradycyjnie los nad nami czuwał i spotkaliśmy po drodze 3 osoby, które pokierowały nami w odpowiednią stronę.
Jak się okazało, zielone jeziorko zupełnie wyschło, więc można było podziwiać jedynie niebieskie i czerwone.
My dotarliśmy jedynie do niebieskiego, spotykając na miejscu kilku turystów.
Przyznam, że widok był ciekawy i miło było odpocząć chwilę nad wodą, oraz pomoczyć nogi w tejże lazurowej i lodowatej wodzie :D
Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w stronę jeziora czerwonego, którego niestety już nie odnaleźliśmy.
Idąc cały czas w dół mieliśmy nadzieję, że trafimy na jakąś cywilizację, w której będzie można złapać jakiś transport powrotny.
Po drodze na wysokości ok 600-700 m.n.p.m. natknęliśmy się wielkie piaskowe wydmy w środku lasu :D Prawdopodobnie właśnie w ich okolicy znajdowało się ostatnie z jezior, ponieważ obok płynął dziwny brązowy strumień. Ale czas nas gonił, zbliżał się wieczór, a my z kolejną końcówką funduszy byliśmy w zupełnie nie znanym nam miejscu.
Trafiliśmy wreszcie do jakichś zabudowań i stamtąd zadzwoniliśmy do Pana Kwaternika.
Jak już wcześniej wspomniałam, był on zbyt zajęty aby nas odebrać.
Kto wie, może goniły go demony przeszłości ;)
Zmęczeni i zrezygnowani szliśmy wzdłuż drogą machając na stopa. Niestety nikt się nie zatrzymał.
Gdy dotarliśmy do jakiegoś przystanku w celu małego odpoczynku, wyszłam na chwilę na drogę i pomachałam od niechcenia do nadjeżdżającego auta.
Zatrzymał się młody chłopak, który zaproponował nam podwiezienie do następnej miejscowości.
Zaczęliśmy z nim rozmawiać i tak zaaferował się nasz podróżą na stopa bez mapy, że zaproponował nam podwiezienie aż na dworzec do Kamiennej Góry, czyli jakieś 18 km. dalej :) Najpierw myślał, że jesteśmy rodzeństwem, a potem stwierdził, że może sam kiedyś tak pojeździ.
Jak już dotarliśmy na miejsce, był na tyle uprzejmy, iż sprawdził nawet autobusy, którymi możemy dostać się dalej :D
Za co mu serdecznie dziękujemy.
Mając godzinę do autobusu zaopatrzyliśmy się w bułki i ser żółty,w sklepie, w którym "nie sprzedawano sera i chleba na kromki" :P (jednak nasza wrocławska Alma góruje w tym temacie ;))
Wsiadając jednak do autobusu przeżyliśmy szok cenowy.
Jednak spotkaliśmy tam kolejną życzliwą osobę i w cenie 1 biletu pojechały 2 osoby :)
I tak koło godz. 20 trafiliśmy do Świdnicy.
Tam nie było już tak kolorowo, ponieważ machając przejeżdżającym autom przez 3 godz. nic się nam nie zatrzymało :P
Znalazło się koło ratunkowe - telefon do kuzyna, który o północy miał nas przechwycić z jednego ze świdnickich skrzyżowań.
I w ten sposób spędziliśmy ostatnią godzinę wycieczki siedząc na murku i wspominając ostatnie dni wyprawy.
40 min po północy byliśmy już w domu.
Głodni, zmęczeni i zmarznięci ale zadowoleni :)
Aha - przy okazji 1 zgubiony portfel, przez co było potem mnóstwo innych przygód :D, Ale to już inne opowieści :)
Korzystając z takiej możliwości jaką daje mi ten blog, chcielibyśmy podziękować wszystkim przymusowym i normalnym sponsorom naszej wyprawy :) oraz tym osobom, bez której nie byłaby ona tak ciekawa i pełna emocji:
Izie i Rafałowi, Panu z córkami, który podwoził nas jako pierwszy, Pani z hotelu Panorama w Bolkowie, Panu Amerykaninowi z Polski, Pani z księgarni w Kamiennej Górze, Panu z Kamiennogórskiego Rynku, Panu Kwaternikowi, oraz Panu, który podwoził nas jako ostatni.
Najważniejsze na takiej wycieczce jest aby być z kimś z kim dobrze spędza się czas, kto lubi to co my, kogo zachwycają zwykłe, proste sprawy i kto cieszy się z naszego obecności, oraz z tego, że może właśnie z nami zobaczyć i poznać coś nowego.
Kto sprawi, że nawet trudna chwila wydaje się łatwiejsza niż jest w rzeczywistości.
.
sobota, 29 października 2011
Bolków trip ciąg dalszy :)
alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5668970323894442546" />
/>
>
/>
Dziś skończę opowiadać o naszej czerwcowej, 5cio dniowej wyprawie na stopa.
Dla tych, którzy wcześniej nie czytali opisu naszych poprzednich przygód wklejam linka
28 czerwca dotarliśmy na stopa do Kamiennej Góry.
Mając w portfelu 20 zł znaleźliśmy się w okolicach rynku.
"Trafiliśmy znów w tę samą uliczkę, z której przyszliśmy.
I właśnie tam podeszłam do pierwszego lepszego Pana pytając o drogę.
Pan ten powiedział nam, że to daleko i na 2gim końcu miasta.
Ale oprócz wskazania drogi zaproponował nam jeszcze, że nas tam zawiezie... :)
Powiedział, że co prawda miał inne plany ale zrobi dobry uczynek :)
Zaprowadził nas do auta i zawiózł prawie na miejsce podając nam swój nr, tel. i adres, mówiąc abyśmy do niego dzwonili jeśli będziemy w potrzebie...
Wyszliśmy z auta i poszliśmy drogą w dół poszukać kwatery.
I tak trafiliśmy do Groß-Rosen w Kamiennej Górze...."
- Zupełnie o tym nie wiedząc...
Droga była dziwna i kręta.
Schodziła w dół i prowadziła jakby na koniec miasta.
Kończyły się wszystkie zabudowania i pojawiało się coraz więcej drzew.
Szliśmy jakieś 15 min. nim trafiliśmy do wiaduktu (podobno jednego z bardziej charakterystycznych miejsc w trasie do wynajmowanych pokoi).
Minęliśmy wiadukt i za nim mieliśmy skręcić... ale nic za nim nie było więc poszliśmy w drugą stronę trafiając na dziwne osiedle z wielkimi autami rodem z Monster Jam zamkniętymi na jakimś podwórzu.
Wróciliśmy więc na drogę, której nie było.
Tam, idąc chwil parę, dotarliśmy do wielkiego, starego i odrapanego budynku, w którym miały mieścić się pokoje do wynajęcia.
Po kilku min. czekania wyszedł do nas nie dzisiejszy pan, w stroju jak z lat 70siątych, w rozpiętej koszuli z owłosioną klatką na wierzchu, zalatujący kilkudniowym kacem i papierosami.
Z nutką strachu w oczach poszliśmy z nim do tylnego wejścia. Tam ów pan otworzył metalowe drzwi i pokazał nam nowe, wyremontowane pokoje, w których mieliśmy spać nadchodzącej nocy.
Warunki jak na tak niską cenę były nawet fajne.
Umówiliśmy się na opłacenie pokoju następnego dnia, zostawiliśmy rzeczy i wyszliśmy w poszukiwaniu najbliższego sklepu w celu zaopatrzenia się w coś na ząb...
Droga do sklepu wiodła obok "starego więzienia" jak tłumaczył nam właściciel kwater.
Nic nie podejrzewając przeszliśmy obok, zrobiliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej.
Wydaliśmy w sklepie nasze ostatnie 20 zł. na najpilniejsze produkty żywnościowe ;D
Z których o dziwo, przy dobrym zagospodarowaniu powstały potrawy na 3 porządne posiłki dla 2 osób! :D
Bardzo już zmęczeni i ze złym samopoczuciem szliśmy już inną drogą w stronę pokoju.
Gdy nagle trafiliśmy na miejsce, w którym wcześniej zostaliśmy wsadzeni przez pana podwożącego nas aż z Rynku w Kamiennej Górze.
Oboje odruchowo popatrzyliśmy na tablicę umieszczoną z prawej strony jezdni...
A tam widniały informacje -----> !!!!!!!!
- widoczne na 3cim zdjęciu poniżej.
Nie muszę chyba mówić w jakim byliśmy szoku....
A mieszkaliśmy w jednym z domów umieszczonych na zdjęciach...
Co to była za noc...
Noc była ciężka...
Dosłownie i w przenośni, bo jedno z nas się pochorowało.
I takich koszmarów sennych jeszcze nigdy nie miałam :P
Pół nieprzespanej nocy i wstawanie z samego rana. Bezcenne :P
"Skoro świt" ;) zostaliśmy nawiedzeni przez właściciela, który przechwycił współlokatorów i pojechał z nimi do bankomatu wybrać pieniądze za nocleg.
I tak zostałam sama.
Zaryglowałam drzwi czekając w jednym miejscu na jego powrót.
Na szczęście przyjechał w miarę szybko i dzięki temu spadł kamień z serca :P
Ponieważ postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jakieś ciekawe miejsce zapytaliśmy właściciela, czy zna jakieś fajne zabytki lub inne, bardziej przyrodnicze atrakcje.
Dostaliśmy dokładną instrukcję jak dojechać i dojść do 3 jezior wysoko w lesie, które miały mieć 3 wyjątkowe, niespotykane kolory, a ich zabarwienie związane było z wydobywającymi się tam rudami żelaza.
Niebieskie, Zielone i Czerwone...
Ponieważ choroba nie pozwala mi na dłuższe rozpisywanie się,
ciąg dalszy nastąpi... :)
Dziś kolejny dzień leczę mocną anginę.
W gardle hardcore. Każde przełknięcie śliny jest czymś niewykonalnym, wiążącym się z ogromnym bólem.
Gorączka i ogólne osłabienie.
Omamy w nocy, okłady i zimno-gorące poty.
Tony lekarstw.
Pozdrawiam wszystkich zdrowych.
Ubierajcie się ciepło i unikajcie zatłoczonych miejsc z chorymi ludźmi, bo tak jak ja z trudem będziecie przełykać nawet łagodzący kisiel...
Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- przymusowe nie jedzenie wieczorem sprawiło iż wreszcie nie jestem w nocy głodna :P
.
czwartek, 27 października 2011
dużo :)
Ostatnio dużo się zdarzyło.
Nawet nie mam chwili, żeby o tym napisać.
Dużo nagatywów, ale też i pozytywy :)
"Wiedz, że coś się dzieje".
Bądź co bądź, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
i widocznie tak miało być.
Może gdybym się do tego wszystkiego nie pochorowała, to wszystko miałoby trochę jaśniejsze barwy.
A tak to wkrada się ironia.
Zresztą lepiej tak niż dołując się.
Szczęśliwa nie okazała się taka szczęśliwa jaką miała być na początku.
Z jednej strony dała dużo szczęścia, z drugiej jednak trochę problemów i zmartwień.
W 3 mies. kolejny raz zmieniły mi się priorytety oraz pogląd na wiele spraw.
Uczucia pogłębiły się i ustabilizowały.
Praca poszła do przodu z prędkością światła. Tak szybko, że nie nadążam.
Zmęczenie materiału sprowadziło choróbsko.
Może dzięki temu będę mogła chociaż chwilę odpocząć :)
Choć wątpię ;)
Czas kolejny raz zmienić miejsce.
Chciałabym gdzieś wyjechać. potrzebuję tego jak nic.
Mój mózg zacina się z nadmiaru informacji. On też potrzebuje odpoczynku.
Najlepiej w jakiejś dziczy.
Co dalej?
Los pokaże.
Ja już w nic nie ingeruje, bo to i tak przynosi odwrotne rezultaty.
Za kilka dni kończy się głosowanie na literacki blog roku.
Ciekawa jestem co w związku z tym przyniesie los :)
A on jest przewrotnym zawodnikiem.
.
niedziela, 23 października 2011
czwartek, 20 października 2011
Tylko spokój Cię uratuje :)
Wszystko się układa.
Mniej lub bardziej korzystnie, ale jednak idzie do przodu.
Jak by nie było będzie dobrze.
"Tylko spokój Cię uratuje ;)"
I pozytywne myślenie ;) bo bez niego ani rusz.
Wszystkie zdarzenia, jakie by nie były, coś wnoszą w nasze życie.
Na wszystkim się uczymy.
Co prawda każdy by chciał, żeby zawsze było dobrze i po jego myśli, ale niestety tak się nie da. Zawsze zdarzy się coś co pokrzyżuje nasze marzenia i plany.
Ale nie znaczy to, że musimy z nich rezygnować.
Jeśli żałujesz niektórych swoich czynów i decyzji, to wszystko przed Tobą.
Zawsze możesz je zmienić. Wrócić do miejsca w którym popełniłeś błąd i spokojnie, bez pośpiechu zalepić zburzony przez siebie mur.
Teraz już wiesz gdzie i jakie błędy popełniłeś, więc drugi raz zrobisz inaczej.
Tak już jest. Czasem jest nam żal. Ale żal to nieodłączny towarzysz niektórych decyzji.
Nie zawsze jest kolorowo.
Ale jeśli obok jest ktoś, komu na Tobie zależy, to zawsze masz dwa razy więcej siły by iść dalej i budować wszystko od nowa.
Bo nie jesteś sam.
Bo obok jest ktoś kto złapie Cię za rękę kiedy będziesz spadał.
Możesz budować w bardziej wyrazistych kolorach.
Na twardszych fundamentach Twoich własnych błędów.
Światło zawsze podąża tam gdzie Ty.
I zawsze będzie oświetlać Ci drogę.
Nie ważne gdzie pójdziesz.
Twoja przystań jest tam gdzie serce Twoje.
happiness is simple :):)
.
środa, 19 października 2011
dobrze wiedzieć
13 sierpnia byłam na ślubie Marty i Seby.
Fajna impreza.
Najpierw wypad do kościoła aż za Leśnicę, potem przejazd i impreza weselna niedaleko Factory we Wrocławiu.
Trochę potańczyliśmy ;) dużo zjedliśmy, dobrze się bawiliśmy :)
Dobrze widzieć, że w naszych czasach są jeszcze tak odważni ludzie, którzy kochają się wbrew wszystkiemu i wszystkim, potrafiąc tę miłość połączyć w sobie na zawsze.
Którzy nie boją się powiedzieć "Tak" wiedząc, że za chwilę zwiąże ich przysięga.
Niektórzy tę przysięgę traktują lekko, jak coś nie ważnego, zapominając jednak, że tak na prawdę, to składamy ją sobie samym. Obiecujemy sobie, że będziemy kochali tę drugą osobę "dopóki śmierć nas nie rozłączy" i w chwilach zwątpienia pomaga nam ona przywrócić równowagę. Bo wiemy, że każdy je ma, że czasem są wątpliwości i niejasności. Ale jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo o słabości.
Miłość to czasem trudna sprawa.
Nie ma lekko. Oprócz przyjemności są jeszcze sprawy codzienne i obowiązki.
Są zmiany miejsc, zmiany w poglądach, z dnia na dzień zmieniają się nasze potrzeby.
Będąc z kimś nie tracimy swoich potrzeb, a zyskujemy dodatkowe.
Stajemy się dzięki temu bogatsi w uczucia, w wiarę w nas samych. W miłość i w ludzi, którzy nas otaczają i którzy są dla nas ważni.
Są jednak ludzie mniej lub bardziej nam i naszej miłości przychylni.
Trzeba jednak umieć kochać wbrew wszystkiemu.
Bo wszystko się zmienia, a uczucie zostaje.
Czasem nawet i ono się zmienia. Staje się mocniejsze, głębsze i gorętsze.
Powinniśmy umieć rozgraniczać te wszystkie wyżej wymienione tematy. Umieć w tym wszystkim odnaleźć siebie, swoje potrzeby i to czego pragnie się najbardziej, bo czasem za bardzo patrzymy na to co jest obok, co podpowiadają nam inni, którym się wydaje, że wiedzą lepiej czego nam potrzeba. Powinniśmy umieć patrzeć na siebie samych. Bo to my zmagamy się ze światem, uczuciami, myślami i problemami i nikt inny tego za nas nie zrobi.
Nasze serce mówi nam najwięcej i to my sami najlepiej wiemy czego nam potrzeba.
To my wiemy, kto jest dla nas najważniejszy, dla kogo chcemy się budzić, z kim zasypiać, jeść, pić kochać się i spędzać miło czas.
Z kim chcemy się śmiać i na czyim ramieniu płakać.
Wiemy czyje ramiona dają nam ukojenie w trudnych chwilach i czyja dłoń pomaga nam gdy mamy problemy.
Bo właśnie w takich sytuacjach sprawdzamy się najbardziej.
Dzięki nim wiemy, na kogo tak na prawdę możemy liczyć i czy nasza miłość ma sens.
Wiemy, że mimo naszych słabości i smutków, Ten Ktoś będzie przy nas i będzie trzymał nas za rękę gdy będziemy w potrzebie.
Czasami na drodze naszych uczuć stają różne sytuacje i różni ludzie.
Musimy umieć sobie z nimi razić.
Powinniśmy trzymać je od siebie na dystans. Nie pozwalać by za bardzo wpływały na nasze życie, bo o komplikacje jest bardzo łatwo.
Gorzej już o wyprostowanie niektórych sytuacji. Czasem zwyczajnie się nie da.
Musimy wiedzieć, że tylko my sami najlepiej wiemy co jest dla nas dobre.
I każdy kto staje na naszej drodze nie ma prawa ingerować w nasze życie. Ma on swoje życie i swoją historię, która jest tylko jego i wszystkie swoje drogi powinien skierować tam i przejść przez swoje życie sam.
Bo każdy ma swój czas i swoje problemy do przeżycia.
Jeden czas i jedno życie.
Słuchajmy siebie, bo tylko my jesteśmy swoimi najlepszymi doradcami, a każdy inny ma prawo do swojego zdania, ale jest ono tylko opinią, nie gotową receptą na życie.
Każdy ma prawo do miłości, takiej jaka mu odpowiada. Takiej, jaką sobie wybrał. I takiej jaką chce aby ona była. Bez ingerencji z zewnątrz.
A odwaga, to coś co jest w miłości najważniejsze.
To coś, bez czego ona nie może istnieć, bo to ona napędza nas każdego dnia.
To promień słońca, który budzi nas co rano i maluje na naszej twarzy uśmiech, a w głowie obraz twarzy kochanej osoby.
.
wtorek, 18 października 2011
sobota, 15 października 2011
Minimetal
1szego października byliśmy z Pawłem w Impracie na "Minimetalu".
Powtórka zeszłorocznego koncertu.
Działo się dużo więcej.
Muzycy skupili się tym razem na przekazie wizualnym.
Obraz jednak zagłuszył dźwięk.
Było fajnie. Ale ja chyba jednak wolałam tamten pierwszy koncert.
Wtedy było prostot i minimalistycznie.
Z klasą.
Teraz było dla mnie za dużo.
Udało mi się zrobić parę fajnych zdjęć koncertowych i spędziliśmy fajnie czas.
Jednak czasem wydaje mi się, że chcąc coś pokazać trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć stop. Aby nie było za dużo.
Bo można w ten sposób łatwo przekombinować.
Czasem mniej znaczy więcej.
Ale na pewno nie można odmówić kapeli pomysłowości.
Performance był ciekawy.
Ostatnio mam w głowie mętlik.
Zastanawiam się kiedy przejdzie.
Bo nie jest dobry.
Za dużo myślę.
O rzeczach, których nie powinnam.
Jakieś brudy zaprzątają mi głowę.
Przeszłość wychyla się z ciemnych zakamarków i rzuca cień na teraźniejszość.
Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :P
Wystarczy dobry odkurzacz i wszystkie brudy lądują w ciemnym worze ;)
A wór wyrzucamy jak najdalej.
Daleko tak.
.
Subskrybuj:
Posty (Atom)