niedziela, 30 października 2011

Niebieskie, Zielone i Czerwone...
















Niebieskie, Zielone i Czerwone...


Kolorowe jeziorka do których mieliśmy się wybrać.

Wszystkie 3 jeziorka ukryte były głęboko w lesie.
Prowadziły do nich 2 trasy.
Właściciel kwater zaproponował, że w zamian za posprzątanie mieszkania, które wynajmowaliśmy zawiezie nas do miejscowości, z której będziemy mieli bezpośrednią drogę na miejsce.
Jak obiecał, tak zrobił.
Trafiliśmy na upalny dzień.
Więc podróż jego "zabytkowym" autem była iście zbawienna.
W drodze dowiedzieliśmy się, że w czasie działalności Groß-Rosen, więźniowie mieszkali również w naszym budynku.
Chyba nie muszę mówić, że byliśmy w coraz większym szoku.

Pan "kwaternik" (tak go nazwijmy), wysadził nas przy leśnej drodze, w miejscowości, do której nie dojeżdżały żadne autobusy.
Obiecał, że jeśli nie znajdziemy żadnego transportu, przyjedzie i odstawi nas w bezpieczne miejsce.
Oczywiście, jak obiecał, tak nie zrobił.

A my z nową energią podróżniczą rozpoczęliśmy długi, leśny marsz w poszukiwaniu jezior.
Oczywiście zapomniałam wspomnieć, że cała nasza podróż odbywała się bez mapy :P
Tam, w lesie, byliśmy zaopatrzeni jedynie w mały rysunek Pana Kwaternika.
Który jednak niewiele nam pomógł, bo się zgubiliśmy.
Jednak tradycyjnie los nad nami czuwał i spotkaliśmy po drodze 3 osoby, które pokierowały nami w odpowiednią stronę.
Jak się okazało, zielone jeziorko zupełnie wyschło, więc można było podziwiać jedynie niebieskie i czerwone.
My dotarliśmy jedynie do niebieskiego, spotykając na miejscu kilku turystów.
Przyznam, że widok był ciekawy i miło było odpocząć chwilę nad wodą, oraz pomoczyć nogi w tejże lazurowej i lodowatej wodzie :D
Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w stronę jeziora czerwonego, którego niestety już nie odnaleźliśmy.
Idąc cały czas w dół mieliśmy nadzieję, że trafimy na jakąś cywilizację, w której będzie można złapać jakiś transport powrotny.
Po drodze na wysokości ok 600-700 m.n.p.m. natknęliśmy się wielkie piaskowe wydmy w środku lasu :D Prawdopodobnie właśnie w ich okolicy znajdowało się ostatnie z jezior, ponieważ obok płynął dziwny brązowy strumień. Ale czas nas gonił, zbliżał się wieczór, a my z kolejną końcówką funduszy byliśmy w zupełnie nie znanym nam miejscu.
Trafiliśmy wreszcie do jakichś zabudowań i stamtąd zadzwoniliśmy do Pana Kwaternika.
Jak już wcześniej wspomniałam, był on zbyt zajęty aby nas odebrać.
Kto wie, może goniły go demony przeszłości ;)

Zmęczeni i zrezygnowani szliśmy wzdłuż drogą machając na stopa. Niestety nikt się nie zatrzymał.
Gdy dotarliśmy do jakiegoś przystanku w celu małego odpoczynku, wyszłam na chwilę na drogę i pomachałam od niechcenia do nadjeżdżającego auta.
Zatrzymał się młody chłopak, który zaproponował nam podwiezienie do następnej miejscowości.
Zaczęliśmy z nim rozmawiać i tak zaaferował się nasz podróżą na stopa bez mapy, że zaproponował nam podwiezienie aż na dworzec do Kamiennej Góry, czyli jakieś 18 km. dalej :) Najpierw myślał, że jesteśmy rodzeństwem, a potem stwierdził, że może sam kiedyś tak pojeździ.
Jak już dotarliśmy na miejsce, był na tyle uprzejmy, iż sprawdził nawet autobusy, którymi możemy dostać się dalej :D
Za co mu serdecznie dziękujemy.
Mając godzinę do autobusu zaopatrzyliśmy się w bułki i ser żółty,w sklepie, w którym "nie sprzedawano sera i chleba na kromki" :P (jednak nasza wrocławska Alma góruje w tym temacie ;))
Wsiadając jednak do autobusu przeżyliśmy szok cenowy.
Jednak spotkaliśmy tam kolejną życzliwą osobę i w cenie 1 biletu pojechaliśmy oboje :)
I tak koło godz. 20 trafiliśmy do Świdnicy.
Tam nie było już tak kolorowo, ponieważ machając przejeżdżającym autom przez 3 godz. nic się nam nie zatrzymało :P
Paweł wyciągnął koło ratunkowe i zadzwonił do kuzyna, który o północy miał nas przechwycić z jednego ze świdnickich skrzyżowań.
I w ten sposób spędziliśmy ostatnią godzinę wycieczki siedząc na murku i wspominając ostatnie dni wyprawy.
40 min po północy byliśmy już w domu.
Głodni, zmęczeni i zmarznięci ale zadowoleni :)
Aha - przy okazji Paweł zgubił portfel, przez co mieliśmy potem mnóstwo innych przygód :D, Ale to już inne opowieści :)


Korzystając z takiej możliwości jaką daje mi ten blog, chcielibyśmy podziękować wszystkim przymusowym i normalnym sponsorom naszej wyprawy :) oraz tym osobom, bez której nie byłaby ona tak ciekawa i pełna emocji:
Izie i Rafałowi, Panu z córkami, który podwoził nas jako pierwszy, Pani z hotelu Panorama w Bolkowie, Panu Amerykaninowi z Polski,Pani z księgarni w Kamiennej Górze, Panu z Kamiennogórskiego Rynku, Panu Kwaternikowi, oraz Panu, który podwoził nas jako ostatni.

A ja osobiście dziękuję Pawłowi, bo ten wyjazd był taki fajny właśnie dzięki niemu. Nie raz ratowało mnie jego poczucie humoru :P i pomocna dłoń ;) oraz plecy, które dźwigały większość bagażów :P
Ale nie w tym rzecz.
Najważniejsze na takiej wycieczce jest aby być z kimś z kim dobrze spędza się czas, kto lubi to co my, kogo zachwycają zwykłe, proste sprawy i kto cieszy się z naszego obecności, oraz z tego, że może właśnie z nami zobaczyć i poznać coś nowego.
Kto sprawi, że nawet trudna chwila wydaje się łatwiejsza niż jest w rzeczywistości.
Kto potrafi tę naszą rzeczywistość ubarwić jednym uśmiechem drgającej lekko wargi :)




.

Brak komentarzy: