wtorek, 19 października 2010

"Sanie"



* Stałam na środku polnej drogi.
W oddali, na horyzoncie majaczyły góry.
Chłód wieczoru wdzierał się wiatrem pod cienkie ubranie.
Szłam donikąd, nie wiem gdzie i nie wiem po co.
Czas jakby się zatrzymał.
Niebo zaszło ciemnymi chmurami. A światło? Światło które przebijało się przez chmury tworzyło znany wszystkim z filmów klimat grozy.
Po niebie co chwila przelatywały wędrowne ptaki wydając z siebie dziwne dźwięki. Pewnie zdążały przed zimą na południe.
Ale to, nie ważne, bo nawet nie spojrzałam w ich stronę.
Próbowałam iść dalej, ale coś jakby zatrzymywało mnie w miejscu.
Dopiero gdy jeden z nich przeleciał jednak na tyle nisko, że poczułam na twarzy wiatr, odruchowo spojrzałam w górę, stając jak wmurowana.
Na niebie ujrzałam sanie Św.Mikołaja zaprzężone w 4 renifery.
Dziwnie ciemne i bez koloru. Tak jakby święta straciły swój blask i splendor, a to z kolei uwidoczniło się w tym jakże świątecznym symbolu.
W pierwszym odruchu niemal nie wybuchnęłam śmiechem, ale powstrzymał mnie przed tym ich kolor.
Zdziwiona tym nierealnym widokiem patrzyłam na rozgrywająca się przede mną scenę.
A to, co ujrzałam w następnej kolejności wprawiło mnie w prawdziwe osłupienie.
Przede mną roztaczał się straszliwy widok.
Po niebie przetaczały się tysiące takich samych sań, wirując i przechodząc na nieboskłonie w różne formacje.
Wszystkie widoczne powozy były czarne, tak samo jak ciągnące je renifery. Żaden z nich nie posiadał jednak woźnicy.
Renifery nie wydawały ani jednego dźwięku. Nawet najmniejszego parsknięcia.
Wyglądały jak ptaki szykujące się do odlotu na południe.
Ich martwy, pusty wzrok nie wyrażał najmniejszej emocji.
Widok ten miał mi się wryć w pamięć na stałe.
Co to mogło oznaczać?
Jak bardzo wyobraźnia potrafi płatać figle, żeby stworzyć tak przewrotny obraz?
Jak bardzo spragniony obrazów, musi być umysł, żeby sobie je sam z nawiązką wytwarzać?
Co z nich jest rzeczywiste, a co tylko wymyślone?
Nie pamiętam co się działo dalej.
Ale świstu lecących sań nie zapomnę.
To był dźwięk jedyny w swoim rodzaju.
Jakby szelest skrzydeł uderzających o taflę szkła.
Głuchy i tępy, bez echa.
Lecz zagłuszał nawet wiejący wiatr.
Dźwięk ten znikał równie szybko jak się pojawiał.
Tak samo szybko, jak szybko ulatniał się cały roztaczający się przede mną obraz.
Pyk, i wszystko uleciało.*


Miałam dziś sen.
Wrzucam go więc "na papier".
Przysłuży się w przyszłości.
Podobno książek/opowiadań nie powinno się nikomu pokazywać przed ich zakończeniem.
Zanim nie zostaną zamknięte przez autora.
Ale ja zawsze robię wszystko inaczej.
Powyżej więc mała, wstępna próbka, większej całości.
Roboczy tyt. - sanie ;)
Wszelkie komentarzo-podpowiedzi wskazane.
Stawiam pierwsze kroki, jak to się łanie mówi :)
Może jakiś wątek dodatkowy ktoś wymyśli, który się przyda w przyszłości?
(wymienię oczywiście w przypisach pomysłodawcę, jeśli zostanie wykorzystany ;)


Z pozdrowieniami dla wszystkich moich fanów.
Dzisiejszy post z dedykacją dla Dawida W. ;)



.

Brak komentarzy: