piątek, 23 marca 2012
Coś - relacja z wystawy
Wczoraj było "Coś".
COŚ co dla każdego jest czymś innym i ma inne znaczenie.
Każdy z nas ma to Coś, ale nie każdy to widzi.
Na wystawę przyszło bardzo dużo osób, co było dla mnie na prawdę miłym zaskoczeniem :)
Wielu znajomych, ale jeszcze więcej nieznajomków.
Była fajna impreza, dużo rozmów, fajny poczęstunek, wywiady i moje prace.
Dużo gratulacji, dużo autografów :D dużo nowo poznanych, fajnych ludzi.
Było super :)
Choć po tylu latach wciąż nie jestem przyzwyczajona do takich imprez, a tym bardziej do zainteresowania moją osobą.
Zawsze wolę wtopić się w tłum i gdzieś tam się schować.
Nie ma to jak przesadna skromność.
Pozbywam się jej jedynie wtedy, kiedy muszę walczyć z ludźmi nie wiedzącymi co to szacunek i godność ludzka.
Gdy ktoś przekracza granice. Wtedy nie ma miejsca na skromność i delikatność.
Wiele osób jednak za brakło na wystawie. Tych najbliższych... Najważniejszych.
I tych, którzy wydawali się bliscy.
Ale tak to czasem jest...
Nie każdy jest tym, kim nam się wydaje, że jest.
Jednak wystawa wisi do połowy kwietnia i zawsze można na nią zajrzeć.
Dziękuje wszystkim którzy byli.. i tym którzy wspierali mnie przez ostatnie tygodnie.
Tym, dzięki którym poszłam na ten wernisaż...
Tak, bo nie chciałam iść.
Dałam jednak radę, bo w życiu trzeba mieć odwagę.... bo bez niej nie ma się nic.
Trzeba rzucać się na głęboką wodę nie analizując żadnych za i przeciw.
Bo tym marnujemy to co mogłoby się nam przydarzyć dobrego.
Sami sobie zabieramy tym dobre chwile.
A "w życiu piękne są tylko chwile", o resztę trzeba walczyć...
Jeśli chcemy od życia fajerwerków - powinniśmy je podsycać i sami je zapalać.
Nie pozwalać aby ogień zgasł. A jeśli już wydaje nam się, że gaśnie, lub go nie widzimy... wystarczy podmuchać w odpowiednie miejsce i bum... ogień rozpali się na nowo.
Ale to zależy tylko od nas i od tego czy mamy na tyle odwagi, by o niego powalczyć.
Bo tak na prawdę, to ten ogień nigdy nie gaśnie... tylko my mamy na oczach klapki i przez dłuższą lub krótszą chwilę tego nie dostrzegamy.
Bo się boimy...
czego?
Siebie samego...
Dziękuję więc Marioli, Maćkowi, Ali, Malwinie i Jarkowi.
Jarek - morderca ze stopa. Jego pomoc w ostatnich ciężkich tygodniach była największa.
Mariola i Maciek - ludzie prawie obcy, poznani kilka dni temu, a jednak bardzo bliscy, potrafiący przyjechać z daleka na 40 min., tylko po to, żeby się ze mną przywitać i zobaczyć moje obrazy...
Bo ludzi trzeba cenić i kochać takimi jacy są. Kim są i co nam z siebie dają.
Nie oczekiwać.
Wtedy będzie nam dane.
Powyżej krótka relacja z imprezy :)
fot. Inna Dmyterczuk
.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz