poniedziałek, 26 października 2009
Krecik
Krecik witał mnie każdego dnia w drodze do pracy.
Nie straszna mu była żadna pogoda.
Czasem stał w deszczu bez parasola, a czasami skąpany był w słońcu.
Mieszkał w domku z działką, na którego daszku leżały dojrzewające pomidory. Prażyły się w gorącym słońcu i nabierały soczystej barwy.
Krecik zawsze się uśmiechał i wyglądał na szczęśliwego.
Nosił na nosie czerwone okulary, a w łapach trzymał dużą, czerwoną łyżkę.
Czasem mijałam go idąc, a czasami jadąc na rowerze, ale zawsze miałam ochotę choć na chwilę się przy nim zatrzymać.
Tęsknię za krecikiem.
Ale jeśli tylko chcę, mogę odwiedzić go o każdej porze dnia i nocy. Zawsze zostanę przyjęta z otwartymi łapami. W końcu został moim przyjacielem. A na przyjaciół można liczyć.
Się wie.
Strasznie byłoby gdyby twój przyjaciel wzbraniał się usilnie przed Twoją obecnością.
Ale wtedy nie byłby twoim przyjacielem, tak robią tylko wrogowie.
Fajnie jest tworzyć bajki.
Czasami bajki nie kończą się hapi endem, czasem zakończenie jest anhapi i anril.
Takie w które trudno ci uwierzyć.
Bo ludzie to takie chwiejne istoty, które tak na prawdę myślą jedynie o sobie, a prawdziwych uczuć nie ma.
Dobrze byłoby być takim Krecikiem.
Klisza jakiejś dziwnej firmy, której nawet nie pamiętam.
Takie jakieś inne kolorki ma.
.
Etykiety:
dom Krecika,
doniczka,
jakaś tam klisza,
Krecik,
ogródki,
w drodze do pracy
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz