poniedziałek, 31 października 2011

niedziela, 30 października 2011




Niebieskie, Zielone i Czerwone...
















Niebieskie, Zielone i Czerwone...


Kolorowe jeziorka do których mieliśmy się wybrać.

Wszystkie 3 jeziorka ukryte były głęboko w lesie.
Prowadziły do nich 2 trasy.
Właściciel kwater zaproponował, że w zamian za posprzątanie mieszkania, które wynajmowaliśmy zawiezie nas do miejscowości, z której będziemy mieli bezpośrednią drogę na miejsce.
Jak obiecał, tak zrobił.
Trafiliśmy na upalny dzień.
Więc podróż jego "zabytkowym" autem była iście zbawienna.
W drodze dowiedzieliśmy się, że w czasie działalności Groß-Rosen, więźniowie mieszkali również w naszym budynku.
Chyba nie muszę mówić, że byliśmy w coraz większym szoku.

Pan "kwaternik" (tak go nazwijmy), wysadził nas przy leśnej drodze, w miejscowości, do której nie dojeżdżały żadne autobusy.
Obiecał, że jeśli nie znajdziemy żadnego transportu, przyjedzie i odstawi nas w bezpieczne miejsce.
Oczywiście, jak obiecał, tak nie zrobił.

A my z nową energią podróżniczą rozpoczęliśmy długi, leśny marsz w poszukiwaniu jezior.
Oczywiście zapomniałam wspomnieć, że cała nasza podróż odbywała się bez mapy :P
Tam, w lesie, byliśmy zaopatrzeni jedynie w mały rysunek Pana Kwaternika.
Który jednak niewiele nam pomógł, bo się zgubiliśmy.
Jednak tradycyjnie los nad nami czuwał i spotkaliśmy po drodze 3 osoby, które pokierowały nami w odpowiednią stronę.
Jak się okazało, zielone jeziorko zupełnie wyschło, więc można było podziwiać jedynie niebieskie i czerwone.
My dotarliśmy jedynie do niebieskiego, spotykając na miejscu kilku turystów.
Przyznam, że widok był ciekawy i miło było odpocząć chwilę nad wodą, oraz pomoczyć nogi w tejże lazurowej i lodowatej wodzie :D
Zrobiliśmy kilka zdjęć i ruszyliśmy w stronę jeziora czerwonego, którego niestety już nie odnaleźliśmy.
Idąc cały czas w dół mieliśmy nadzieję, że trafimy na jakąś cywilizację, w której będzie można złapać jakiś transport powrotny.
Po drodze na wysokości ok 600-700 m.n.p.m. natknęliśmy się wielkie piaskowe wydmy w środku lasu :D Prawdopodobnie właśnie w ich okolicy znajdowało się ostatnie z jezior, ponieważ obok płynął dziwny brązowy strumień. Ale czas nas gonił, zbliżał się wieczór, a my z kolejną końcówką funduszy byliśmy w zupełnie nie znanym nam miejscu.
Trafiliśmy wreszcie do jakichś zabudowań i stamtąd zadzwoniliśmy do Pana Kwaternika.
Jak już wcześniej wspomniałam, był on zbyt zajęty aby nas odebrać.
Kto wie, może goniły go demony przeszłości ;)

Zmęczeni i zrezygnowani szliśmy wzdłuż drogą machając na stopa. Niestety nikt się nie zatrzymał.
Gdy dotarliśmy do jakiegoś przystanku w celu małego odpoczynku, wyszłam na chwilę na drogę i pomachałam od niechcenia do nadjeżdżającego auta.
Zatrzymał się młody chłopak, który zaproponował nam podwiezienie do następnej miejscowości.
Zaczęliśmy z nim rozmawiać i tak zaaferował się nasz podróżą na stopa bez mapy, że zaproponował nam podwiezienie aż na dworzec do Kamiennej Góry, czyli jakieś 18 km. dalej :) Najpierw myślał, że jesteśmy rodzeństwem, a potem stwierdził, że może sam kiedyś tak pojeździ.
Jak już dotarliśmy na miejsce, był na tyle uprzejmy, iż sprawdził nawet autobusy, którymi możemy dostać się dalej :D
Za co mu serdecznie dziękujemy.
Mając godzinę do autobusu zaopatrzyliśmy się w bułki i ser żółty,w sklepie, w którym "nie sprzedawano sera i chleba na kromki" :P (jednak nasza wrocławska Alma góruje w tym temacie ;))
Wsiadając jednak do autobusu przeżyliśmy szok cenowy.
Jednak spotkaliśmy tam kolejną życzliwą osobę i w cenie 1 biletu pojechaliśmy oboje :)
I tak koło godz. 20 trafiliśmy do Świdnicy.
Tam nie było już tak kolorowo, ponieważ machając przejeżdżającym autom przez 3 godz. nic się nam nie zatrzymało :P
Paweł wyciągnął koło ratunkowe i zadzwonił do kuzyna, który o północy miał nas przechwycić z jednego ze świdnickich skrzyżowań.
I w ten sposób spędziliśmy ostatnią godzinę wycieczki siedząc na murku i wspominając ostatnie dni wyprawy.
40 min po północy byliśmy już w domu.
Głodni, zmęczeni i zmarznięci ale zadowoleni :)
Aha - przy okazji Paweł zgubił portfel, przez co mieliśmy potem mnóstwo innych przygód :D, Ale to już inne opowieści :)


Korzystając z takiej możliwości jaką daje mi ten blog, chcielibyśmy podziękować wszystkim przymusowym i normalnym sponsorom naszej wyprawy :) oraz tym osobom, bez której nie byłaby ona tak ciekawa i pełna emocji:
Izie i Rafałowi, Panu z córkami, który podwoził nas jako pierwszy, Pani z hotelu Panorama w Bolkowie, Panu Amerykaninowi z Polski,Pani z księgarni w Kamiennej Górze, Panu z Kamiennogórskiego Rynku, Panu Kwaternikowi, oraz Panu, który podwoził nas jako ostatni.

A ja osobiście dziękuję Pawłowi, bo ten wyjazd był taki fajny właśnie dzięki niemu. Nie raz ratowało mnie jego poczucie humoru :P i pomocna dłoń ;) oraz plecy, które dźwigały większość bagażów :P
Ale nie w tym rzecz.
Najważniejsze na takiej wycieczce jest aby być z kimś z kim dobrze spędza się czas, kto lubi to co my, kogo zachwycają zwykłe, proste sprawy i kto cieszy się z naszego obecności, oraz z tego, że może właśnie z nami zobaczyć i poznać coś nowego.
Kto sprawi, że nawet trudna chwila wydaje się łatwiejsza niż jest w rzeczywistości.
Kto potrafi tę naszą rzeczywistość ubarwić jednym uśmiechem drgającej lekko wargi :)




.

sobota, 29 października 2011

Bolków trip ciąg dalszy :)


alt=""id="BLOGGER_PHOTO_ID_5668970323894442546" />

















Dziś skończę opowiadać o naszej czerwcowej, 5cio dniowej wyprawie na stopa.
Dla tych, którzy wcześniej nie czytali opisu naszych poprzednich przygód wklejam linka

28 czerwca dotarliśmy na stopa do Kamiennej Góry.
Mając w portfelu 20 zł znaleźliśmy się w okolicach rynku.

"Trafiliśmy znów w tę samą uliczkę, z której przyszliśmy.
I właśnie tam podeszłam do pierwszego lepszego Pana pytając o drogę.
Pan ten powiedział nam, że to daleko i na 2gim końcu miasta.
Ale oprócz wskazania drogi zaproponował nam jeszcze, że nas tam zawiezie... :)
Powiedział, że co prawda miał inne plany ale zrobi dobry uczynek :)
Zaprowadził nas do auta i zawiózł prawie na miejsce podając nam swój nr, tel. i adres, mówiąc abyśmy do niego dzwonili jeśli będziemy w potrzebie...
Wyszliśmy z auta i poszliśmy drogą w dół poszukać kwatery.

I tak trafiliśmy do Groß-Rosen w Kamiennej Górze...."

- Zupełnie o tym nie wiedząc...

Droga była dziwna i kręta.
Schodziła w dół i prowadziła jakby na koniec miasta.
Kończyły się wszystkie zabudowania i pojawiało się coraz więcej drzew.
Szliśmy jakieś 15 min. nim trafiliśmy do wiaduktu (podobno jednego z bardziej charakterystycznych miejsc w trasie do wynajmowanych pokoi).
Minęliśmy wiadukt i za nim mieliśmy skręcić... ale nic za nim nie było więc poszliśmy w drugą stronę trafiając na dziwne osiedle z wielkimi autami rodem z Monster Jam zamkniętymi na jakimś podwórzu.
Wróciliśmy więc na drogę, której nie było.
Tam, idąc chwil parę, dotarliśmy do wielkiego, starego i odrapanego budynku, w którym miały mieścić się pokoje do wynajęcia.
Po kilku min. czekania wyszedł do nas nie dzisiejszy pan, w stroju jak z lat 70siątych, w rozpiętej koszuli z owłosioną klatką na wierzchu, zalatujący kilkudniowym kacem i papierosami.
Z nutką strachu w oczach poszliśmy z nim do tylnego wejścia. Tam ów pan otworzył metalowe drzwi i pokazał nam nowe, wyremontowane pokoje, w których mieliśmy spać nadchodzącej nocy.
Warunki jak na tak niską cenę były nawet fajne.
Umówiliśmy się na opłacenie pokoju następnego dnia, zostawiliśmy rzeczy i wyszliśmy w poszukiwaniu najbliższego sklepu w celu zaopatrzenia się w coś na ząb...

Droga do sklepu wiodła obok "starego więzienia" jak tłumaczył nam właściciel kwater.
Nic nie podejrzewając przeszliśmy obok, zrobiliśmy kilka zdjęć i poszliśmy dalej.
Wydaliśmy w sklepie nasze ostatnie 20 zł. na najpilniejsze produkty żywnościowe ;D
Z których o dziwo, przy dobrym zagospodarowaniu powstały potrawy na 3 porządne posiłki dla 2 osób! :D

Bardzo już zmęczeni i ze złym samopoczuciem szliśmy już inną drogą w stronę pokoju.
Gdy nagle trafiliśmy na miejsce, w którym wcześniej zostaliśmy wsadzeni przez pana podwożącego nas aż z Rynku w Kamiennej Górze.
Oboje odruchowo popatrzyliśmy na tablicę umieszczoną z prawej strony jezdni...
A tam widniały informacje -----> !!!!!!!!
- widoczne na 3cim zdjęciu poniżej.

Nie muszę chyba mówić w jakim byliśmy szoku....

A mieszkaliśmy w jednym z domów umieszczonych na zdjęciach...
Co to była za noc...

Noc była ciężka...
Dosłownie i w przenośni, bo jedno z nas się pochorowało.
I takich koszmarów sennych jeszcze nigdy nie miałam :P

Pół nieprzespanej nocy i wstawanie z samego rana. Bezcenne :P
"Skoro świt" ;) zostaliśmy nawiedzeni przez właściciela, który przechwycił Pawła, i pojechał z nim do bankomatu wybrać pieniądze za nocleg.
I tak zostałam sama.
Zaryglowałam drzwi czekając w jednym miejscu na jego powrót.
Na szczęście przyjechał w miarę szybko i dzięki temu spadł kamień z serca :P

Ponieważ postanowiliśmy odwiedzić jeszcze jakieś ciekawe miejsce zapytaliśmy właściciela, czy zna jakieś fajne zabytki lub inne, bardziej przyrodnicze atrakcje.
Dostaliśmy dokładną instrukcję jak dojechać i dojść do 3 jezior wysoko w lesie, które miały mieć 3 wyjątkowe, niespotykane kolory, a ich zabarwienie związane było z wydobywającymi się tam rudami żelaza.
Niebieskie, Zielone i Czerwone...



Ponieważ choroba nie pozwala mi na dłuższe rozpisywanie się,
ciąg dalszy nastąpi... :)


Dziś kolejny dzień leczę mocną anginę.
W gardle hardcore. Każde przełknięcie śliny jest czymś niewykonalnym, wiążącym się z ogromnym bólem.
Gorączka i ogólne osłabienie.
Omamy w nocy, okłady i zimno-gorące poty.
Tony lekarstw.

Pozdrawiam wszystkich zdrowych.
Ubierajcie się ciepło i unikajcie zatłoczonych miejsc z chorymi ludźmi, bo tak jak ja z trudem będziecie przełykać nawet łagodzący kisiel...

Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
- przymusowe nie jedzenie wieczorem sprawiło iż wreszcie nie jestem w nocy głodna :P


Zdjęcia jak widać robiliśmy na zmianę z Pawłem.


.

czwartek, 27 października 2011

dużo :)



Ostatnio dużo się zdarzyło.
Nawet nie mam chwili, żeby o tym napisać.
Dużo nagatywów, ale też i pozytywy :)
"Wiedz, że coś się dzieje".
Bądź co bądź, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło
i widocznie tak miało być.

Może gdybym się do tego wszystkiego nie pochorowała, to wszystko miałoby trochę jaśniejsze barwy.
A tak to wkrada się ironia.
Zresztą lepiej tak niż dołując się.

Szczęśliwa nie okazała się taka szczęśliwa jaką miała być na początku.
Z jednej strony dała dużo szczęścia, z drugiej jednak trochę problemów i zmartwień.

W 3 mies. kolejny raz zmieniły mi się priorytety oraz pogląd na wiele spraw.
Uczucia pogłębiły się i ustabilizowały.
Praca poszła do przodu z prędkością światła. Tak szybko, że nie nadążam.

Zmęczenie materiału sprowadziło choróbsko.
Może dzięki temu będę mogła chociaż chwilę odpocząć :)
Choć wątpię ;)

Czas kolejny raz zmienić miejsce.

Chciałabym gdzieś wyjechać. potrzebuję tego jak nic.
Mój mózg zacina się z nadmiaru informacji. On też potrzebuje odpoczynku.
Najlepiej w jakiejś dziczy.

Co dalej?
Los pokaże.

Ja już w nic nie ingeruje, bo to i tak przynosi odwrotne rezultaty.


Za kilka dni kończy się głosowanie na literacki blog roku.
Ciekawa jestem co w związku z tym przyniesie los :)
A on jest przewrotnym zawodnikiem.



.

niedziela, 23 października 2011

czwartek, 20 października 2011

Tylko spokój Cię uratuje :)




Wszystko się układa.

Mniej lub bardziej korzystnie, ale jednak idzie do przodu.
Jak by nie było będzie dobrze.

"Tylko spokój Cię uratuje ;)"

I pozytywne myślenie ;) bo bez niego ani rusz.
Wszystkie zdarzenia, jakie by nie były, coś wnoszą w nasze życie.
Na wszystkim się uczymy.
Co prawda każdy by chciał, żeby zawsze było dobrze i po jego myśli, ale niestety tak się nie da. Zawsze zdarzy się coś co pokrzyżuje nasze marzenia i plany.
Ale nie znaczy to, że musimy z nich rezygnować.

Jeśli żałujesz niektórych swoich czynów i decyzji, to wszystko przed Tobą.
Zawsze możesz je zmienić. Wrócić do miejsca w którym popełniłeś błąd i spokojnie, bez pośpiechu zalepić zburzony przez siebie mur.
Teraz już wiesz gdzie i jakie błędy popełniłeś, więc drugi raz zrobisz inaczej.
Tak już jest. Czasem jest nam żal. Ale żal to nieodłączny towarzysz niektórych decyzji.

Nie zawsze jest kolorowo.
Ale jeśli obok jest ktoś, komu na Tobie zależy, to zawsze masz dwa razy więcej siły by iść dalej i budować wszystko od nowa.
Bo nie jesteś sam.
Bo obok jest ktoś kto złapie Cię za rękę kiedy będziesz spadał.
Możesz budować w bardziej wyrazistych kolorach.
Na twardszych fundamentach Twoich własnych błędów.

Światło zawsze podąża tam gdzie Ty.
I zawsze będzie oświetlać Ci drogę.
Nie ważne gdzie pójdziesz.
Twoja przystań jest tam gdzie serce Twoje.



happiness is simple :):)




.

środa, 19 października 2011

dobrze wiedzieć
















13 sierpnia byliśmy z Pawłem na ślubie Marty i Seby.
Fajna impreza.
Najpierw wypad do kościoła aż za Leśnicę, potem przejazd i impreza weselna niedaleko Factory we Wrocławiu.
Trochę potańczyliśmy ;) dużo zjedliśmy, dobrze się bawiliśmy :)

Dobrze widzieć, że w naszych czasach są jeszcze tak odważni ludzie, którzy kochają się wbrew wszystkiemu i wszystkim, potrafiąc tę miłość połączyć w sobie na zawsze.
Którzy nie boją się powiedzieć "Tak" wiedząc, że za chwilę zwiąże ich przysięga.
Niektórzy tę przysięgę traktują lekko, jak coś nie ważnego, zapominając jednak, że tak na prawdę, to składamy ją sobie samym. Obiecujemy sobie, że będziemy kochali tę drugą osobę "dopóki śmierć nas nie rozłączy" i w chwilach zwątpienia pomaga nam ona przywrócić równowagę. Bo wiemy, że każdy je ma, że czasem są wątpliwości i niejasności. Ale jesteśmy tylko ludźmi i mamy prawo o słabości.

Miłość to czasem trudna sprawa.
Nie ma lekko. Oprócz przyjemności są jeszcze sprawy codzienne i obowiązki.
Są zmiany miejsc, zmiany w poglądach, z dnia na dzień zmieniają się nasze potrzeby.
Będąc z kimś nie tracimy swoich potrzeb, a zyskujemy dodatkowe.
Stajemy się dzięki temu bogatsi w uczucia, w wiarę w nas samych. W miłość i w ludzi, którzy nas otaczają i którzy są dla nas ważni.
Są jednak ludzie mniej lub bardziej nam i naszej miłości przychylni.
Trzeba jednak umieć kochać wbrew wszystkiemu.
Bo wszystko się zmienia, a uczucie zostaje.
Czasem nawet i ono się zmienia. Staje się mocniejsze, głębsze i gorętsze.
Powinniśmy umieć rozgraniczać te wszystkie wyżej wymienione tematy. Umieć w tym wszystkim odnaleźć siebie, swoje potrzeby i to czego pragnie się najbardziej, bo czasem za bardzo patrzymy na to co jest obok, co podpowiadają nam inni, którym się wydaje, że wiedzą lepiej czego nam potrzeba. Powinniśmy umieć patrzeć na siebie samych. Bo to my zmagamy się ze światem, uczuciami, myślami i problemami i nikt inny tego za nas nie zrobi.
Nasze serce mówi nam najwięcej i to my sami najlepiej wiemy czego nam potrzeba.
To my wiemy, kto jest dla nas najważniejszy, dla kogo chcemy się budzić, z kim zasypiać, jeść, pić kochać się i spędzać miło czas.
Z kim chcemy się śmiać i na czyim ramieniu płakać.
Wiemy czyje ramiona dają nam ukojenie w trudnych chwilach i czyja dłoń pomaga nam gdy mamy problemy.
Bo właśnie w takich sytuacjach sprawdzamy się najbardziej.
Dzięki nim wiemy, na kogo tak na prawdę możemy liczyć i czy nasza miłość ma sens.
Wiemy, że mimo naszych słabości i smutków, Ten Ktoś będzie przy nas i będzie trzymał nas za rękę gdy będziemy w potrzebie.

Czasami na drodze naszych uczuć stają różne sytuacje i różni ludzie.
Musimy umieć sobie z nimi razić.
Powinniśmy trzymać je od siebie na dystans. Nie pozwalać by za bardzo wpływały na nasze życie, bo o komplikacje jest bardzo łatwo.
Gorzej już o wyprostowanie niektórych sytuacji. Czasem zwyczajnie się nie da.
Musimy wiedzieć, że tylko my sami najlepiej wiemy co jest dla nas dobre.
I każdy kto staje na naszej drodze nie ma prawa ingerować w nasze życie. Ma on swoje życie i swoją historię, która jest tylko jego i wszystkie swoje drogi powinien skierować tam i przejść przez swoje życie sam.
Bo każdy ma swój czas i swoje problemy do przeżycia.
Jeden czas i jedno życie.
Słuchajmy siebie, bo tylko my jesteśmy swoimi najlepszymi doradcami, a każdy inny ma prawo do swojego zdania, ale jest ono tylko opinią, nie gotową receptą na życie.
Każdy ma prawo do miłości, takiej jaka mu odpowiada. Takiej, jaką sobie wybrał. I takiej jaką chce aby ona była. Bez ingerencji z zewnątrz.

A odwaga, to coś co jest w miłości najważniejsze.
To coś, bez czego ona nie może istnieć, bo to ona napędza nas każdego dnia.
To promień słońca, który budzi nas co rano i maluje na naszej twarzy uśmiech, a w głowie obraz twarzy kochanej osoby.



.

wtorek, 18 października 2011

Stłuczka :)




Dobrze jest być kochanym.
Dobrze jest czuć to na każdym kroku.
Wiedzieć, że Komuś na Tobie zależy, że jest Ktoś kto kocha, martwi się i pomoże zawsze jak tego potrzebujesz. Komu można ufać i na kogo można liczyć :)
Kto oprócz słowa "Kocham" pokazuje Ci jak bardzo jesteś dla Niego ważna.
Kto potrzebuje Ciebie, a Ty Jego.
Kto jest dobry.
I po prostu jest obok :) - bo tyle wystarczy.

Wczoraj jak na złość uległam małemu wypadkowi.
Pośpiech, poślizg i mocny upadek.
Ciężki wieczór i ciężka noc.
Dziś wieczorem wreszcie wybraliśmy się z Pawłem na pogotowie.
Tłum ludzi, 4ry godziny siedzenia w poczekalni, 3 min.w gabinecie i rentgen.
Złamania nie ma.
Diagnoza - ogólne stłuczenie kości lędźwiowej i krzyżowej oraz odprostowanie kręgosłupa lędźwiowego.
Zalecenia: kilkutygodniowe uważanie na siebie, powolne robienie wszystkiego, nie nadwyrężanie się, leżenie i ból.


W poczekalni trochę poważnych rozmów, trochę wygłupów, uśmiechu i od razu lepiej :)
Potem powolny powrót do domu i bolesne wchodzenie na 4te piętro.
I dobra kolacja :)


Ostatnie dni razem były bardzo fajne, wesołe i przyjemne.
Wcześniejsze również.
Razem jest dobrze. Po prostu :)



Dedykuję ten post Pawłowi.

.

sobota, 15 października 2011

Minimetal










1szego października byliśmy z Pawłem w Impracie na "Minimetalu".
Powtórka zeszłorocznego koncertu.

Działo się dużo więcej.
Muzycy skupili się tym razem na przekazie wizualnym.
Obraz jednak zagłuszył dźwięk.
Było fajnie. Ale ja chyba jednak wolałam tamten pierwszy koncert.
Wtedy było prostot i minimalistycznie.
Z klasą.
Teraz było dla mnie za dużo.
Udało mi się zrobić parę fajnych zdjęć koncertowych i spędziliśmy fajnie czas.
Jednak czasem wydaje mi się, że chcąc coś pokazać trzeba wiedzieć kiedy powiedzieć stop. Aby nie było za dużo.
Bo można w ten sposób łatwo przekombinować.

Czasem mniej znaczy więcej.

Ale na pewno nie można odmówić kapeli pomysłowości.
Performance był ciekawy.



Ostatnio mam w głowie mętlik.
Zastanawiam się kiedy przejdzie.
Bo nie jest dobry.
Za dużo myślę.
O rzeczach, których nie powinnam.
Jakieś brudy zaprzątają mi głowę.
Przeszłość wychyla się z ciemnych zakamarków i rzuca cień na teraźniejszość.


Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło :P
Wystarczy dobry odkurzacz i wszystkie brudy lądują w ciemnym worze ;)
A wór wyrzucamy jak najdalej.

Daleko tak.



.